Kobieta, której mąż podejrzewany jest o podpalenie mieszkania, żyje kątem u sąsiadów. Mężczyzna odgraża się, że dokończy dzieła. Policja go nie zatrzymała, bo w trakcie podpalania... poparzył sobie palce.
19 października Stanisława Rozmanowska dowiedziała się od mieszkańców Małomic, że mąż chce ją podpalić. Poprosiła znajomych, by tego dnia jej pilnowali. Dwa lata temu wyprowadziła się z komunalnego mieszkania, w którym został jej ślubny, do domku rodziców. Od małżonka dzieliło ją tylko podwórko. Pani Stanisława myślała, że to wystarczy. Feralnego dnia towarzyszył jej przyjaciel. - Było po 20.00, właśnie kończyliśmy pić kawę - wspomina kobieta. - Przyszedł mąż z wiadrem. Był pijany. Mówił, bym mu otworzyła, bo ma dla mnie karpia. Nie chciałam, więc wyciągnął spod marynarki siekierę, wybił szybę i wlał wiadro benzyny. Potem wrzucił zapaloną zapałkę. Poszła łuna ognia. Całe szczęście, że nie stałam pod oknem. Inaczej by mnie spalił.
Kobieta i jej przyjaciel (chce zostać anonimowy, bo boi się zemsty męża Rozmanowskiej) gasili płomienie. Pomagali im państwo Majewscy i inni sąsiedzi. - Zadzwoniłam po policję. Maż krzyczał, że dokończy dzieła. Potem uciekł. On chciał mnie spalić! - żali się mieszkanka Małomic.
Jak ktoś gorszy
Rozmanowscy wzięli ślub 32 lata temu. Mają czwórkę dorosłych dzieci. Najmłodszą córkę z półrocznym niemowlęciem dwa tygodnie przed pożarem mąż Rozmanowskiej wyrzucił z domu. Mieszka teraz u rodziców swojego chłopaka. Syn żyje w Niwiskach u dziewczyny. Dwie pozostałe córki także na swoim: jedna w Bukowinie Bobrzańskiej u teściów, druga w Małomicach. Od pożaru żadne z nich nie skontaktowało się z matką. - Nie chcę na jej temat rozmawiać - powiedziała nam jedna z córek. - Obraziła się na nas za to, że utrzymujemy kontakty z ojcem. Zawsze tylko o to chodziło.
Pani Stanisława broni dzieci: - Oni się go boją, dlatego mi nie pomagają. U nich nie byłabym bezpieczna.
Przed ślubem kandydat na mężczyznę życia pił. Pani Stanisława wiedziała, na co się decyduje. - Myślałam, że się zmieni - opowiada kobieta. - Urodziłam dzieci, ale mąż zaczął mnie poniżać, bić. Nieraz chciałam od niego odejść, jednak w tamtych czasach samotna kobieta z dziećmi była traktowana, jak ktoś gorszy. Poza tym nie miałam dokąd pójść. Mamę straciłam w wieku czterech lat. Macocha za mną nie przepadała.
Pani Stanisława nie pracowała. Jej mąż nie chciał, by spotykała innych mężczyzn. - Był zazdrosny. W każdym widział kochanka. Tak mnie zakompleksił i zastraszył, że straciłam poczucie własnej wartości. Nie wiedziałam nawet jak się nazywam. Odeszłam, gdy zaczął wyprzedawać z domu meble. Jesteśmy w separacji, bo rozwód dużo kosztuje.
Czeski film
Od pożaru Rozmanowska mieszka u Majewskich. Prowadzą oni przytulisko dla zwierząt. Pod opieką mają 30 psów. Mimo to znaleźli miejsce dla pani Stanisławy, która nie mogła zostać u siebie. W jej dawnym pokoju śmierdzi benzyną, ściany są osmalone, a okno zabite tekturą. Pani Stanisława chodzi tam tylko po bieliznę. Zawsze w towarzystwie Majewskich. - Boję się męża. Na drugi dzień po pożarze był u córki. Jest taki dumny, śmieje się. Mówi, że mnie zniszczy.
Policjanci z komendy w Szprotawie określają męża Rozmanowskiej jako "szczególny przypadek”. Tzn. agresywny, zdolny do wielu rzeczy. Postawili mu zarzuty zniszczenia mienia i gróźb karalnych, sporządzili protokół zatrzymania, ale musieli go zwolnić. - Na pobyt w policyjnej izbie nie zgodził się lekarz. Jego decyzja była dla nas wiążąca. Podczas podpalania mężczyzna poparzył sobie palce. Na oddziale pomocy doraźnej opatrzono mu rany - tłumaczy Sylwia Woroniec, rzeczniczka prasowa komendy w Żaganiu.
- Na to jeszcze nikt nie umarł! - burzy się przyjaciel Rozmanowskiej, świadek pożaru. - Jak można było go wypuścić? Przecież on chciał panią Stasię spalić! To jakiś czeski film, bo nic nie rozumiem!
W związku z tym, że na podstawie tych samych dowodów nie można drugi raz kogoś zatrzymać, policja prowadzi niezbędne czynności. O tym jaki sprawa będzie miała finał, zadecyduje prokuratura w Żaganiu, która nadzoruje postępowanie.
Zbyt duże wymagania
Majewscy, u których tymczasowo mieszka pani Stanisława, pytają, jak długo jeszcze. - Nie chodzi o to, że pani Stasia jest z nami. Tej kobiecie naprawdę potrzebna jest pomoc. Urząd miasta urządza sobie żarty przydzielając jej mieszkanie, w którym nie da się zamieszkać.
Kilka dni temu Rozmanowska odebrała klucze do komunalnego pokoju z kuchnią. Nie ma w nim łazienki, kuchenki, zlewu. Ubikacja jest na podwórku. Majewscy chcieli pomalować ściany i podłączyć odpływ, ale urzędnicy z magistratu się nie zgodzili. - Wydaje nam się, że ta pani chciałaby zamieszkać tam na stałe, a to ma być lokum zastępcze na czas remontu spalonego domu - mówi burmistrz Czesław Korniak. - Przydarzyła się jej przykra sytuacja, rozumiemy to, ale nie można od nas wymagać, żebyśmy dali jej apartament z wygodami. Pani Rozmanowska wyolbrzymia swoje potrzeby.
- Gdyby choć kuchenkę pozwolili mi zainstalować i pralkę - prosi mieszkanka Małomic. - Przecież mój mąż chciał pozbawić mnie życia. Jemu nic się nie stało, ma gdzie mieszkać. Ja żyję w strachu, nocuję u obcych ludzi i znowu muszę wstawać na nogi. Wstanę, ale ile razy jeszcze?
Z mężem pani Stanisławy nie udało nam się porozmawiać, bo przebywa na leczeniu w szpitalu w Ciborzu.
Forum
Brak odpowiedzi na forum w tym temacie
Opcja odpowiadania na forum jest aktualnie niedostępna.