- W szpitalnej administracji pracowało 17 osób - wspomina Maria Krzykowska, była kierowniczka kadr. - Po przejęciu szpitala miejskiego przez spółkę Nowy Szpital zostały dwie. Reszta zwolniła się sama, ale zgodnie z prawem nowy zakład był zobowiązany do wypłacenia nam odpraw. Pracownicy medyczni, którzy odeszli ze szpitala odprawy dostali. A my, pracownicy administracji - nie.
Z początkiem roku Nowy Szpital przejął wszystkich pracowników zlikwidowanej placówki miejskiej. Było ich 220. Bardzo szybko okazało się, że nie ma zajęcia dla całej załogi pogotowia, ponieważ zakład przegrał konkurs NFZ na ratownictwo medyczne. Potem nowe władze zaczęły dostosowywać zatrudnienie do potrzeb. Agnieszka Krawczyk, magister prawa, pracowała w księgowości i zajmowała się m.in. zamówieniami publicznymi. Nowa dyrekcja zaproponowała jej stanowisko pracownika socjalnego w Zakładzie Opiekuńczo - Leczniczym oraz obsługę kuchni i pralni. - Na tym się zupełnie nie znam i nie mam odpowiednich kwalifikacji - zaznacza pani Agnieszka. - Z ciężkim sercem złożyłam wypowiedzenie.
Katarzyna Grono nie ma wyższego wykształcenia, ale pracowała w księgowości. Miała mniej szczęścia, bo nie otrzymała żadnej propozycji. Michał Sobolewski, ówczesny dyrektor powiedział jej, że większa część księgowości będzie prowadzona zewnętrznie i nie ma dla niej pracy. Również ona musiała złożyć wypowiedzenie. M. Krzykowska była kierowniczką kadr z 24 letnim stażem pracy w szprotawskiej lecznicy. - Dostałam propozycję przejęcia całych kadr, płac i tajnej kancelarii - wspomina. - Czyli musiałabym pracować na trzech etatach. To jest fizyczną niemożliwością. Musiałam więc się zwolnić.
Pani Maria wspomina z goryczą, że to nie pierwsza rewolucja, którą przeżyła w szpitalu. Najpierw był on placówką państwową, potem powiatową, następnie miejską, a na końcu prywatną. Za każdym razem, gdy zmieniał się właściciel, pracownicy byli przyjmowani od nowa. Tracili staż pracy w jednym zakładzie i musieli godzić się na nowe warunki. Dzięki temu M. Krzykowskiej przysługuje jedynie dwumiesięczna odprawa, zaś jej koleżankom zaledwie miesięczne. - Gdy Nowy Szpital nie wypłacił nam należnych pieniędzy, indywidualnie założyłyśmy sprawy w sądzie pracy - tłumaczy K. Grono. - Sąd zebrał nasze sprawy w jedną, która toczy się od 8 miesięcy.
- W spółce ciągle zmieniają się pełnomocnicy - stwierdza mecenas Marek Barancewicz, reprezentant pokrzywdzonych. - Prowadziliśmy rokowania ugodowe, które nie przyniosły żadnych rezultatów.
Podczas czwartkowej rozprawy mecenas podkreślał, że to celowe działanie spółki, która przeciąga sprawę, żeby tylko uniknąć odpowiedzialności i wypłacenia pracownikom należnych odpraw. - Nowy szpital nie posiada żadnych nieruchomości, ani innych dochodów, po za kontraktem z Narodowym Funduszem Zdrowia. Obawiam się, że w razie nie otrzymania nowego kontraktu może przestać istnieć, a pokrzywdzeni odejdą z niczym - mówi nam.
Na rozprawę przyjechała Małgorzata Barańska, która od sierpnia pełni funkcję pełnomocnika zarządu szpitala. Podkreśliła, że trudno jej odpowiadać za to, co działo się w zakładzie do sierpnia, gdy funkcję te pełnili M. Sobolewski i Jacek Jabczyński. Ostatecznie wniosła o odwołanie rozprawy, ponieważ zarówno sąd, jak i ona, otrzymali informację, że prawnicy Nowego Szpitala, jadący na rozprawę ulegli wypadkowi, a jeden z nich trafił do szpitala (nie szprotawskiego). Sędzia Paweł Jabłoński wyznaczył kolejne terminy rozprawy w sądzie pracy na 30 listopada i 2 grudnia. Postanowił wezwać na przesłuchanie między innymi byłych pełnomocników spółki, którzy zarządzali nią w czasie, gdy pracowali tam zwolnieni pracownicy administracji. Jako świadek zostanie przesłuchana również Małgorzata Barańska, która zarządza szprotawskim szpitalem po swoich poprzednikach. - Pragnę podkreślić, że nie ma żadnego zagrożenia dla dalszego funkcjonowania placówki - zaznacza.
Forum
Brak odpowiedzi na forum w tym temacie
Opcja odpowiadania na forum jest aktualnie niedostępna.