Burmistrz Szprotawy chce zlikwidować wszystkie szkolne stołówki. Liczy oszczędności, a kucharki liczą dni, kiedy wylecą na bruk. - Za dużo jest niedopowiedzeń, żeby temu przyklasnąć - mówią dyrektorzy szkół.
Kilka tygodni temu Roman Rosół, burmistrz Szprotawy, zwołał wszystkich dyrektorów szkół i przedszkoli. Oni pierwsi dowiedzieli się o pomyśle likwidacji szkolnych stołówek, w których jada około tysiąca dzieci. Zwolnienia miały objąć 35 kobiet. Jednak po tym, jak na wojnę z nim wyszli związkowcy, wycofał się z pomysłu likwidacji stołówek w przedszkolach. Teraz na zwolnienia czeka 15 pracownic.
Ewa Skotniska od 13 lat pracuje jako kucharka w szprotawskiej SP nr 1. Nie wie co stanie się z nią i koleżankami po fachu za trzy miesiące. Pewne jest, że z końcem grudnia wszystkie dostaną trzymiesięczne wypowiedzenia z pracy. W szkole obiady je 175 dzieci, w tym za ponad 150 płaci opieka społeczna. Podobnie jest w większości palcówek.
O godz. 12.30 dzieciaki przychodzą na obiad. Kolejka jest długa. Kończy się w drugim pomieszczeniu. - Sama mam czwórkę dzieci, które z czegoś trzeba będzie nakarmić. 11-letni syn jest niepełnosprawny. Starsza córka studiuje pedagogikę na drugim roku w Żarach. Miesięczne czesne to 400 zł. Co z nami będzie? - pyta Skotniska.
W południe na stołówce w Gimnazjum nr 1 za chwilę podadzą obiad. Dziś żurek. Jadłospis przygotowuje intendentka Bronisława Stępniewicz,. - Zakład pracy męża przenoszą i on pewnie też straci pracę. Mam trójkę dzieci w wieku szkolnym. Naprawdę nie wiem z czego je utrzymam - załamuje ręce.
Bożena Giza od 5 lat pomoc kuchenna chwyta się za serce. Jako jedyna w rodzinie pracuje. - Tylko jedna koleżanka cały czas chodzi uśmiechnięta. Wzięłam środki uspokajające. Żyjemy w takim stresie, że inaczej się nie da - mówi.
Burmistrz: trzeba oszczędzać
Decyzja o likwidacji kuchni jest praktycznie przesądzona. Burmistrz Rosół tłumaczy się koniecznością oszczędzania. Mniej dzieci w szkołach, to mniejsze subwencje z ministerstwa. Wyliczył więc, że utrzymywanie stołówek się nie opłaca. Jeśli znikną ze szkół, w kasie miasta ma zostać 300 tys. zł. Dokładnie tyle chce zaoszczędzić na inwestycjach i płacach dla pracowników. Poza tym - twierdzi Rosół - kuchnie są niedostosowane do wymogów Sanepidu.
Od kwietnia obiady ma zacząć wydawać samodzielna firma cateringowa. Kosztów przygotowania posiłku nie porównuje. Nie wiadomo bowiem kto, za ile, ani czy w ogóle będzie chciał przystąpić do przetargu. - Musimy podjąć niepopularne decyzje. Trzeba zdecydować, czy stawiamy na kształcenie, czy na dożywianie. Chcemy inwestować w oświatę, a nie w coś, co już od dawna wziął rynek. Można dożywiać dzieci mniej uciążliwymi sposobami - tłumaczy Rosół.
Byle jak, byle taniej?
Dożywiane dzieci w szprotawskich szkołach odbywa się według prostego schematu: trzy razy w tygodniu drugie danie, w pozostałe dwa dni zupa. Na deser owoc lub wafelek. Większość dyrektorów podkreśla, że firma cateringowa nigdy nie zastąpi szkolnej kuchni. - Szkoła to często miejsce, w którym dziecko uczy się, jak trzymać łyżkę. To też nierzadko jego jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia. Klops zrobiony o godz. 8 rano, a podany o 14, to już nie jest klops. Termos, w którym mają być przewożone posiłki to też nie to samo. Obiady będą gorszej jakości . Surówki panie w kuchni robią tego samego dnia na 1,5 godz. przed podaniem. Jeśli stoją dłużej, też są byle jakie - mówi Mariola Bajon, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 w Szprotawie. - Co się stanie, jeśli projekt w ogóle się nie uda? Za dużo jest niewiadomych, by temu przyklasnąć - dodaje.
Chociaż burmistrz zapewnia, że firma będzie musiała zagwarantować jakość, dyrektorzy nie bardzo w to wierzą. - Zupa nalana prosto z kotła na talerz ma większą wartość niż ta z termosu - powtarza Stefan Gołek, dyrektor Gimnazjum nr 1.
Jedna z dyrektorek (prosi o zachowanie anonimowości) przyznaje, że jej szkoła korzystała z usług firmy cateringowej podczas jednych z wakacji. - Obiady dowożono nam podczas letnich półkolonii. Posiłki nie były dobre - mówi.
Związkowcy idą na wojnę
W obronie szkolnych kuchni i zwalnianej załogi wyszli związkowcy oświatowi. Pierwszą bitwę wygrali. Burmistrz Rosół wycofał się z pomysłu likwidacji stołówek w przedszkolach. Matki z Przedszkola nr 3 zebrały kilkadziesiąt podpisów po protestem. Teraz związkowcy walczą o utrzymanie stołówek w szkołach. Nie przekonują ich argumenty burmistrza, który proponuje kucharkom utworzenie własnej firmy cateringowej. Ich zdaniem, przygotowanie tysiąca obiadów i dostarczenie ich na miejsce może przekraczać ich zdolności.
Burmistrz, jak twierdzi, zagwarantuje zwalnianym pracę. Zwolnione kobiety miałyby pracować w firmie cateringowej, która wydawanie obiadów w szkołach przejmie. - Najedzony głodnego nie zrozumie i chyba tak to jest. Gdyby nie autokratyczny styl rządzenia doszlibyśmy do porozumień - komentuje jego obietnice Wiesław Serafin, szef lokalnego ZNP. -Nie wierzę w gwarancje zatrudnienia. Prywaciarz pozwalnia - mówi Wiesław Serafin.
Negocjacje jeszcze trwają. Ostateczną decyzję władze Szprotawy podejmą na początku stycznia.
Forum
Brak odpowiedzi na forum w tym temacie
Opcja odpowiadania na forum jest aktualnie niedostępna.